Pierwszy ligowy mecz jest już za nami. Pierwsze emocje opadły wraz z tumanami kurzu z powrotem na tor. Tym razem na rozpoczęcie krakowskiego sezonu żużlowego spojrzymy z nieco innej perspektywy, czyli z kibicowskiego punktu widzenia.
Bardzo cieszy frekwencja. Liczne zapełnienie krzesełek po obydwu stronach wieżyczki sędziowskiej to dla klubu plan minimum, który w ubiegły poniedziałek został zrealizowany. Teraz czas na działania, mające na celu jeszcze większe nasycenie ligowej frekwencji. Wnikliwi obserwatorzy ostatniego ligowego meczu, z pewnością zauważyli pewną zmianę na trybunach. W porównaniu do ubiegłego sezonu, z wirażu zniknęła grupa próbująca dopingować. Nie zniknęła całkowicie – zmieniła swoją lokalizację na krzesełka przy wyjściu z drugiego łuku. Powodów roszady jest kilka, o których oczywiście możemy napisać. Po pierwsze są to niekorzystne warunki panujące na łukach, które zniechęcają ludzi do przebywania tam podczas zawodów. Po drugie chęć integracji, z powiedzmy sobie pozostałą, „nieco bardziej konserwatywną częścią trybun”. Chcielibyśmy spróbować ocenić postawę „ekipy wspierającej”, jednak po chwili namysłu, z przykrością musimy stwierdzić, że taka próba na chwilę obecną byłaby całkowicie niepoważna.
Daleko nam choćby do średniaków
Postawmy sobie sprawę jasno
W tym momencie, krakowski doping zdecydowanie odbiega od poziomu, który przynajmniej nie przynosiłoby nam wstydu. Na twór, zwany popularnie „młynkiem” czy „fanklubem”, który usiłuje wspierać naszą drużynę dopingiem na meczach, składa się upraszczając około 10 uroczych niewiast, które swoim głosem przekrzykują dosłownie wszystkich. Drugie około 10 osób, to dzięki Bogu Panowie, którzy czasem, gdy ich się ładnie poprosi, zakrzykną z dumą którąś z pieśni o krakowskich żużlowcach. Wokół nich, jest także sporo osób młodych, tak naprawdę stawiających swoje pierwsze pierwsze kroki w kibicowskim świecie. Los chciał że trafili akurat na ledwo co rozwijający się doping na Wandzie. I chwała im wszystkim za zaangażowanie, za chęci, za wiarę. Trzeba jednak przyznać, że koniec końców, doping na żużlu w Nowej Hucie, prezentuje się mizernie… Nie jest to broń boże ich wina. Ale powiedzmy sobie jasno, gorzej być już nie może, może być jedynie lepiej (co w gruncie rzeczy jest pocieszające). I na koniec – to, że na Wandzie jest kilkanaście osób, które próbują, to że na meczu przygrywa nam bębniarz, nie oznacza, że na Wandzie mamy zorganizowany doping – porządny doping. Co dalej się z tym stanie, zależy tylko od nas samych.
Koniec czy początek?
Są pośród nas osoby, którym zależy, by na naszych meczach było głośno nie tylko za sprawą wyników żużlowców. W ciągu 2 lat przez nasze środowisko przewinęło się „X” osób, o różnych talentach i zdolnościach, dzięki którym o krakowskim żużlu pisze się w gazetach i w sieci, nie tylko w kontekście poczynań na torze. To jednak zbyt mało. Do utworzenia poważnej ekipy nie wystarczą jedynie osoby uzdolnione plastyczne i mające „Wandę” tak głęboko w sercu, że każdą wolną chwilę mogliby poświęcić wspieraniu klubu. Istotą jest umiejętność dopingowania, które bez przynajmniej kilkunastu mocno zaangażowanych męskich gardeł – budzi wśród obserwatorów co najwyżej słuszne wyrazy politowania. Nawet najpiękniejsza oprawa, najgłośniejszy bęben nie zastąpi istoty sprawy czyli porządnego wsparcia dopingiem. Wręcz przeciwnie – przerost formy nad treścią prowadzi często do robienia z siebie karykatury kibica, a nie tak jakbyśmy chcieli – najzagorzalszego fana. Kraków nie chce dopingować na żużlu, Kraków wstydzi się dopingować na żużlu, Kraków nie jest zainteresowany dopingiem na żużlu. Być może. Każdy z nas ma zapewne swój powód, dla którego przychodzi dopingować bądź nie. Chwała tym, dla których „Wanda” to całe życie, którzy na pewne sprawy potrafią popatrzeć z przymrużeniem oka i skupić się na najważniejszym – wsparciu drużyny i kibicowaniu. Broni nie składamy, lecz w najbliższym czasie muszą nastąpić zmiany w stylu prowadzenia tego całego przedsięwzięcia. Kibicowanie jest w gruncie rzeczy prostą sprawą, lecz ogarniać muszą to osoby z predyspozycjami, mające o tym choćby podstawowe pojęcie. A przede wszystkim – musi być ich więcej, bo mecz samemu może wygrać jedynie Leo Messi.